Ściany tej niewielkiej pracowni nie mają okien. Od podłogi po sufit wyklejone są miękkim tworzywem, do którego posługująca przypina kolejne białe kartki. Centralnym punktem pomieszczenia jest stół paletowy z 18 kolorami farb. To Malort Bytom Kolorowe Stoliki – pracownia malarska założona przez bytomiankę Zofię Żurek, która przy ul. Oświęcimskiej 11 kontynuuje idee zapoczątkowane 70 lat temu w Paryżu przez francuskiego pedagoga Arno Sterna.
Inspiracja Arno Sternem
Zofia Żurek jest założycielką pierwszego leśnego przedszkola w Bytomiu. Od kilku lat z powodzeniem prowadzi w Miechowicach Przedszkole Kamyki Patyki – niepubliczną placówkę czerpiącą z idei przedszkoli skandynawskich. Na tym jednak nie zakończyły się jej pedagogiczne poszukiwania.
– Z ideą Malortu spotkałam się wiele lat temu na początku mojej pedagogicznej drogi. Wówczas było to w Polsce coś egzotycznego, ale już wtedy wiedziałam, że chcę bliżej przyjrzeć się tej idei – opowiada Zofia Żurek, założycielka Malort Bytom – Kolorowe Stoliki.
– A potem wybuchła pandemia, którą wykorzystałam na zgłębienie tematu, biorąc udział w szkoleniu online prowadzonym przez samego Arno Sterna. Jego syn Andre uczestniczył w całym kursie jako asystent ojca ponieważ Arno w momencie kursu miał już 96 lat – dodaje pani Zofia.
Malort – tu nie uczymy rysunku
Pierwsza pracownia powstała po II wojnie światowej we francuskim domu dla sierot wojennych, gdzie zatrudnił się 25-letni Arno Stern, który przeżył Zagładę. To właśnie tam zaczął organizować dla podopiecznych zajęcia z malowania. Warunki były skromne, kilka ołówków, papier makulaturowy. Kiedy podczas kolejnych zajęć jedno z dzieci chciało namalować większy obraz – jego kartka wylądowała na ścianie i odtąd niepotrzebne już były krzesła i stoły, bo wszyscy malowali przy ścianach. Od tego czasu pracownie Malortu na całym świecie niewiele się zmieniły. Ascetyczna w swym wystroju jest także pracownia w Bytomiu.
– Jednym z elementów, które zaważyły na tym, że zdecydowałam się na lokal przy ul. Oświęcimskiej była możliwość wygospodarowania pomieszczenia bez okien, bo oryginalny Malort ich nie ma. To jest bardzo ważne, bo chodzi o to, że trudno dziś znaleźć „odbodźcowane” pomieszczenie. Dzięki temu, że nie mamy okien niezależnie od pory dnia czy roku, zarówno grupa ranna jak i wieczorna ma takie same warunki. To bardzo pomaga w spotkaniu ze sobą i z innymi – tłumaczy Zofia Żurek.
Zgodnie z ideą Arno Sterna
Malort to miejsce swobodnej zabawy malarskiej, wolne od ocen i krytyki, bez narzucania konkretnych tematów i bez omawiana tego, co wychodzi spod pędzli uczestników zajęć.
– Nie uczymy się rysunku czy technik. To jest miejsce swobodnej zabawy twórczej, które ma służyć odpoczynkowi, budowaniu relacji, rozwijaniu swobodnej ekspresji. Wolność nie jest tutaj niczym ograniczona. Nie musimy się martwić, że pobrudzimy ściany czy podłogę. Jeśli chcemy stworzyć obraz 2x3m, jest to możliwe. Na to zazwyczaj nie ma przestrzeni w przedszkolu czy w szkole. Chodzi o drogę, o proces malowania, nie o efekt końcowy – mówi Zofia Żurek.
Oświęcimska 11 – miejsce odkryte
Siedzibą bytomskiego Malortu, jest suterena modernistycznej willi z 1925 roku.
– Dosyć długo szukałam odpowiedniego lokalu. Najpierw myślałam o Miechowicach, gdzie prowadzę przedszkole lub obok mojego domu. Zależało mi, żeby to było miejsce nie tylko na okazjonalne zajęcia dwa razy w tygodniu, ale z którego będzie można ciągle korzystać. Zupełnie przez przypadek odkryłam tę piwnicę, a przecież mijałam to miejsce wielokrotnie – opowiada pani Zofia.
Jak podkreśla założycielka Malortu, to miejsce nie do końca oczywiste, trochę schowane, tajemnicze. Wcześniej był tam sklep spożywczy i siedziba kominiarzy.
– Nie ukrywam, że kiedy pojawiłam się na przetargu Bytomskich Mieszkań jako jedyna zainteresowana, to zamiast się cieszyć poczułam ukłucie niepewności. Dziś już, kiedy przeszłam całą drogę remontu, cieszę się, że udało mi się odczarować to miejsce, tchnąć w nie życie i sprawić, by ludzie czuli się tu dobrze. Kominarze, którzy mają swoją siedzibę niedaleko, zerkają tu z zaciekawieniem. Mówię im wtedy – no chodźcie, zobaczcie jak zmieniłam to miejsce, może być? – śmieje się pani Zofia.
Kto może malować w Malorcie?
W Malorcie nie ma podziału na grupy wiekowe. Malarskiej zabawie może się oddać każdy. I choć do bytomskiej pracowni uczęszcza więcej dzieci i nastolatków, są też dorośli uczestnicy i uczestniczki. Funkcjonują już trzy grupy liczące od 10 do 12 osób – dwie grupy popołudniowe i jedna poranna, w której uczestniczą m.in. dzieci objęte alternatywnymi formami edukacji.
– Grupy są eklektyczne – malują też dorośli oraz są rodzice, którzy przychodzą z dziećmi i goszczą w części świetlicowej. Skupiamy społeczność, która ma podobne podejście do edukacji. Tu jest trochę jak w domu, jak w świetlicy. Procentuje to, że są stałe grupy, stałe zajęcia i możliwość nawiązania relacji. Bardzo cenne są dla mnie słowa nastolatek, które mówią, że te zajęcia pozwalają im odreagować, wyżyć się i odciążyć przeładowaną nauką głowę. Nawet jeśli tylko garstka nastolatków znajdzie tu ujście dla swoich emocji – to warto było – mówi pani Zofia.